26.7.15

Rozdział 2

            W dniu wyjazdu Scarlett spakowała wszystkie swoje rzeczy i zeszła na dół. Pożegnała się z przyrodnim bratem i macochą. Ojciec zaproponował, że ją podwiezie, ale dla dziewczyny był to jedynie znak, że chce po prostu zrobić ostatnie dobre wrażenie. Dziewczyna postanowiła jednak tego nie komentować. Droga na lotnisko nie była długa. Jej ojciec zgodził się odprowadzić ją jeszcze do bramki, a później pożegnała się z nim bez zbędnych czułości. I dopiero kiedy znalazła się w samolocie, mogła odetchnąć z ulgą mając świadomość tego, że przeżyła u ojca dwa tygodnie, a teraz nareszcie mogła wrócić do domu.
            Kiedy samolot wylądował na lotnisku w Los Angeles, dziewczyna borykała się z dziwnymi uczuciami. Z jednej strony była szczęśliwa, że wróciła, ale spodziewała się tego, co może ją czekać po powrocie do domu. Szatynka nie liczyła na to, że jej mama będzie na nią czekać, przyzwyczaiła się do tego, że była zdana sama na siebie. Po odebraniu bagażu wyszła z lotniska i zamówiła taksówkę, po czym pojechała do domu. Nie spodziewała się, że w domu będzie czekała na nią jej mama, która przygotowała przepyszny obiad i upiekła ciasto. Scarlett była zdezorientowana, nie wiedziała co się stało, gdyż jej matka nigdy zbytnio się nią nie interesowała. Dziewczyna zaczęła snuć podejrzenia, że jej kobieta chce jej o czymś powiedzieć jednak tego dnia nic takiego nie nastąpiło.
            -I jak było u ojca? – zapytała kobieta.
            -Normalnie – odpowiedziała obojętnie dłubiąc w talerzu.
            -Poznałaś tam kogoś?
            -Nie – wzruszyła ramionami. – A co u ciebie? Ilu facetów miałaś przez te dwa tygodnie? Dwóch? Czterech? – zapytała z wyrzutem.
            -Wiem, że ci się to nie podoba, wiem, że nie podoba ci się to, że usiłuję się zakochać.
            -Ale nie musisz robić tego w tak desperacki sposób. Miłości nie znajdziesz podrywając przypadkowych facetów, którzy liczą tylko i wyłącznie na to, żeby cię przelecieć – warknęła wstając od stołu. Po chwili poczuła na policzku ostry ból, jej matka właśnie wymierzyła jej silny cios w policzek.
-Jak śmiesz tak do mnie mówić? – kobieta była czerwona ze złości.
-Mówię tylko prawdę – krzyknęła, po czym pobiegła do swojego pokoju, rzuciła się na łóżko i tak po prostu się rozpłakała.  

*

            Po powrocie do Los Angeles Scarlett długo nie mogła się odnaleźć. Pomimo tego, że wróciła do domu, czuła się obco, zupełnie tak, jakby znalazła się w obcym dla niej miejscu. Była zmuszona do powrotu do szkoły, do codziennej rutyny i obowiązków, których nienawidziła. Pobyt u ojca sprawił, że była bardziej zdołowana niż zwykle. Nie potrafiła się ze sobą uporać, nie potrafiła się na niczym skupić. Ale jak to mówią – nic nie dzieje się bez powodu. I to jej zdezorientowanie również miało swoje skutki w przyszłości. Scarlett nie mogła pozbierać myśli, dlatego też nie miała nawet ochoty się uczyć, choć zwykle nauka była dla niej pewnego rodzaju ucieczką.
            Któregoś dnia przyszła na lekcję matematyki mając świadomość tego, że ma się odbyć sprawdzian, jednak ona była kompletnie nieprzygotowana. Wpatrywała się w kartkę papieru i nie była w stanie rozwiązać ani jednego zadania. Gdy nauczyciel na moment odwrócił wzrok, szatynka rozejrzała się po klasie szukając pomocy. Dookoła były prawie same nieznajome osoby, a ona nie wiedziała kogo mogłaby poprosić o wsparcie. Obok niej siedziała dziewczyna, która również nie potrafiła się skupić – wpatrywała się w swoją kartkę i stukała długopisem o ławkę.
            -Masz coś? – zapytała szeptem nieznajomą brunetkę, ale ta przecząco pokręciła głową.
            -A ty? – szatynka uśmiechnęła się, ale również zaprzeczyła.
            -Evans, Wilson! Macie nam coś do powiedzenia? – nastolatki usłyszały głos nauczyciela, który patrzył na nie uważnie.
            -Ale… - Scarlett chciała wszystko wyjaśnić, ale mężczyzna nie chciał słuchać.
            -Po lekcjach zapraszam na kółko matematyczne, przyda wam się dodatkowa godzina matematyki.
            Szatynka westchnęła zrezygnowana i spojrzała na dziewczynę przepraszającym spojrzeniem. Czuła się winna, bo niepotrzebnie się odzywała. Znała nauczyciela od matematyki, wiedziała, że źle się zachowała i teraz będzie musiała uważać. Bała się, że brunetka będzie na nią zła, ale ta chyba nawet się tym nie przejęła.
            Po lekcjach Scarlett była zmuszona odbyć karę w postaci dodatkowej lekcji matematyki, co nie było jej na rękę. Weszła do pracowni matematycznej, gdzie znajdowały się głównie osoby chcące się douczyć do konkursów matematycznych, albo takie, które potrzebują zajęć wyrównawczych. W tłumie ludzi szatynka zauważyła również dziewczynę, która znajdowała się tam przez nią. Niepewnie podeszła do niej i usiadła w ławce obok. Uśmiechnęła się nieśmiało, po czym wyciągnęła w jej kierunku prawą dłoń.
            -Jestem Scarlett – przedstawiła się.
            -Adriene – brunetka uścisnęła wyciągniętą dłoń.
            -Przepraszam, że przeze mnie musisz tu siedzieć.
            -Nie ma sprawy. Nigdy nie odbywałam żadnej kary, więc zawsze to jakieś nowe doświadczenie – zaśmiała się.
            -Głupio mi, że tak wyszło. Nie mam ostatnio głowy do nauki, więc szukałam kogoś, kto mógłby mi pomóc.
            -Ja też mam ostatnio problemy z nauką, nie potrafię się na niczym skupić. Mam ostatnio zbyt wiele na głowie – westchnęła.     
            -Może mogę jakoś pomóc?
            -Nie sądzę. W tej sytuacji nie można mi pomóc.
            Scarlett nie zadawała więcej pytań, nie chciała się narzucać. Wiedziała, że jeśli dziewczyna będzie miała ochotę pogadać, to sama rozpocznie rozmowę. Szatynka miała wrażenie, że dziewczyna coś ukrywa, że ma problem, który nie daje jej spokoju, którego nie może lub nie potrafi rozwiązać.
            Kiedy nauczyciel wszedł do klasy, dziewczyny zamilkły i próbowały skupić się na wykładzie, chociaż obie myślami były zupełnie w innym miejscu. Miały tam okazję pomyśleć o życiu, o swoich problemach i o tym jak mogły się z nimi uporać. Po upływie godziny, nastolatki mogły opuścić klasę, ale one niechętnie wstały ze swoich miejsc, zupełnie jakby nie chciały wracać do rzeczywistości.
            Wyszły z budynku rozmawiając na różne tematy. Śmiały się i nagle zachowywały się tak, jakby znały się od zawsze. Jednak wszystko przerwał jeden telefon do Adriene. Dziewczyna spojrzała na wyświetlacz, a jej wyraz twarzy od razu się zmienił. Brunetka pośpiesznie odebrała i odeszła kilka kroków, jednak Scarlett i tak słyszała całą rozmowę.
            -Jak to? Przecież wszystko było w porządku…Do którego szpitala?...Zaraz tam będę…Nie, dam sobie radę – brązowooka mówiła z roztargnieniem i widać było po niej, że mocno się czymś martwi.
            -Co się stało? – zapytała szatynka.
            -Muszę lecieć. Moja mama jest w szpitalu – odpowiedziała zdenerwowana.
            -Może mogę jakoś pomóc?
            -Poradzę sobie. Nie chcę w to nikogo mieszać. Muszę sobie sama z tym poradzić.
            Scarlett nie zdążyła nic powiedzieć, bo brunetka udała się w swoją stronę. Osiemnastolatka zastanawiała się, co się stało, chciała jakoś pomóc nowo poznanej dziewczynie, jednak ta nie chciała tej pomocy przyjąć. Nie mogła już nic zrobić, dlatego jak na razie postanowiła dać sobie z tym spokój.

*

            Scarlett wracała do domu wciąż zastanawiając się nad zachowaniem Adriene. Pomimo tego, że poznała ją dosłownie kilka godzin temu – przejęła się tym, że jej mama trafiła do szpitala. Martwiła się, że wydarzyło się coś złego. Przejmowała się problemami nowo poznanej dziewczyny, ale kiedy wróciła do domu – była zmuszona zmierzyć się ze swoimi kłopotami. Kiedy tylko przekroczyła próg mieszkania, usłyszała śmiech swojej matki oraz jakiegoś mężczyzny. Zdjęła buty i weszła do salonu, gdzie zastała jej matkę w objęciach dużo od siebie młodszego mężczyzny. Nie wiedziała jak ma się zachować i co zrobić. Była zła na swoją matkę za to, że zachowywała się jak rozkapryszona nastolatka, która nie potrafi żyć w samotności, lecz musi mieć przy swoim boku faceta, na dodatek ten wyglądał na nie więcej niż 28 lat.
            -Scarlett, dobrze, że jesteś, poznaj Bena – wskazała na chłopaka siedzącego obok niej.
            -Część mała – brunet przywitał się i kiwnął głową.
            -Idę do siebie – mruknęła pod nosem.
            -Nie posiedzisz z nami? – zapytał puszczając do niej oczko.
            -Nie mam na to ochoty – szepnęła i udała się w stronę swojego pokoju.

*

            Scarlett po raz kolejny spędziła wieczór w swoim pokoju nie odzywając się do nikogo. Po prostu leżała w łóżku i doszła do wniosku, że nic się nie zmieniło – nadal stoi w miejscu jeśli chodzi o osiąganie sukcesów i spełnianie marzeń. Jej życie nie było łatwe, chociaż ktoś kto jej nie znał mógłby powiedzieć, że niczego jej nie brakuje – jej rodzice się rozwiedli, ale nadal ich miała, nadal mogła na nich liczyć i przede wszystkim nie była sama. Prawda była jednak zupełnie inna. Od czwartego roku życia szatynka walczyła o miłość, walczyła o uczucie, którego wciąż nie otrzymywała. Ojciec miał własne życie, matka usilnie starała się poznać mężczyznę, z którym spędzi resztę życia. A jej starszy brat? Odkąd wyjechał na studia, już się dla niego nie liczyła. To oznaczało, że była sama. A co z przyjaciółmi? W zasadzie ich nie miała. Nigdy nie miała problemu z nawiązaniem kontaktu z nowo poznanymi ludźmi. Ale chyba jeszcze nigdy nie poznała kogoś, kto by potrafił ją zrozumieć. Chłopaka też nigdy nie miała, była zbyt nieśmiała i nie poznała jeszcze tego jedynego, który sprawiłby, że jej serce zabiło mocniej, a do brzucha napłynęło stado motyli. Marzyła o uczuciu jak z bajki, ale wiedziała, że coś takiego nigdy jej nie spotka.

            Po policzku dziewczyny spłynęła samotna łza, która zwiastowała nadejście całej fali łez. Każdy ma prawo do słabości, ale jej takie chwile zdarzały się zbyt często. Miała ochotę uciec i zacząć wszystko od nowa gdzieś, gdzie nikt jej nie zna, gdzie nikt nie wie kim jest, gdzie nikt nie będzie jej oceniał. Marzyła o życiu w świece bez fałszu, w świecie, w którym nikt nikogo nie krzywdzi, gdzie wszyscy są szczęśliwi, gdzie wszyscy się do siebie uśmiechają, gdzie nikt nie cierpi i można liczyć na drugiego człowieka. Jednak były to marzenia, które nie miały szansy się spełnić.



~~~~*~~~~
od autorki:
No więc mamy drugi rozdział...Przepraszam, że pojawia się on tak późno, ale przez przypadek wszystko co miałam napisane mi się usunęło i musiałam od nowa wszystko przepisywać i poprawiać, a że strasznie tego nie lubię - zajęło mi to aż tyle czasu.
Pod poprzednim rozdziałem pojawiły się tylko 3 komentarze, choć myślałam, że więcej osób będzie czytać moje opowiadanie, ale trudno...były to komentarze moich wiernych czytelników, więc jestem szczęśliwa :)
Do następnego :*